Autor: Jarosław Kruk - Radca prawny, partner zarządzający
05.02.2020
I stała się jasność – Pegaz na 99% trafi pod opiekuńcze skrzydła Pana Premiera Sasina. Czy mu tam będzie dobrze, to się dopiero okaże. Oznacza to całkowite zanegowanie koncepcji wprowadzonej przez ministra Macierewicza, która miała być cudownym panaceum na problemy wojska i państwowej zbrojeniówki. I cicho, nikt się nawet nie zająknie w kręgach rządzących na temat niezwykłych sukcesów koncepcji Macierewicza, wzrostu exportu, potencjału przemysłowego itp.
Zanim światło dzienne ujrzał projekt stosownego rozporządzenia, to w przestrzeni publicznej pojawiały się pomysły wchłonięcia go przez nowotworzoną Agencję Uzbrojenia PGZ. W sumie miało to zabezpieczyć kontrolę MON nad państwowym przemysłem zbrojeniowym i prawdopodobnie przyczynić się do lepszej koordynacji zakupów Sił Zbrojnych. Poważnym zagrożeniem i praktycznym wykluczeniem przemysłu prywatnego byłoby stworzenie monopolu, który kupowałby uzbrojenie tylko w państwowej zbrojeniówce. Ewentualnym plusem byłaby możliwość bezpośredniego wsparcia exportu, zwłaszcza na kierunkach, gdzie udział państwa jest niezbędny. Moim zdaniem takie rozwiązanie ma jednak więcej minusów niż plusów. Z wywiadu jaki udzielił ostatnio Pan Minister wynika, że ta idea nie umarła i może zostać wprowadzona w życie w wersji nieco okrojonej, czyli do Agencji Uzbrojenia weszłyby najlepsze i najbardziej związane z MON spółki z grupy PGZ. Niejako potwierdził to Pan Minister Sasin, mówiąc że zbrojeniówkę będzie nadzorował Pan Minister Maciej Małecki. Wspomniał też, że „w PGZ jest np. część zakładów, które z wojskiem nie mają wiele wspólnego… Musimy się zastanowić, czy nie stworzyć koncernu ściśle obronnego…”.
I teraz należy poczekać, czy nastąpi najciekawsze, czyli potrzeba bieżącego sprawowania władzy – czytaj – obsadzenie stanowisk „swoimi”. W ostatnich czterech latach państwowa zbrojeniówka wykazała się niesamowitymi zdolnościami do przetrwania. Miejmy nadzieję, że skoro nie zabiły jej nawet te ciągłe zmiany w zarządach i chmary fachowców od exportu uzbrojenia, to i tą zmianę przetrwa. Najwyżej Państwo dosypie tu i tam. A nowe, zdolne kadry z doświadczeniem z apteki… lub z…. w bojowym stylu będą rozwijać współpracę z przemysłem naszego najważniejszego sojusznika.
Ale ponieważ wszystko jest wspaniale, najlepiej w historii, to należy pochwalić MON za zamówienia amunicji. Pełne uznanie. Te zamówienia przydadzą się zarówno wojsku jak i przemysłowi. Na ich bazie można wreszcie będzie myśleć o produkcji amunicji do Krabów o zasięgu 40 km, a nie max 20 jak obecnie. Nowoczesna amunicja do Raków swoją drogą też by się przydała. Pozostaje jeszcze mieć nadzieję, że ruszy produkcja prochu i zastrzyk kapitałowy w wysokości 400 milionów zł nie zostanie przejedzony, tak jak to najprawdopodobniej stało się z częścią środków przeznaczonych na modernizacje Leopardów. Tak przynajmniej zapowiada kancelaria Premiera.
I pochwał ciąg dalszy, tym razem dotyczą nie zbrojeniówki a ludzkiego traktowania żołnierzy i ich rodzin. Tych poszkodowanych w wyniku działań za granicą jak i tych dotkniętych innymi przypadkami losowymi. W ludzkim wymiarze, za rządów obecnego ministra nastąpił potężny przełom – na lepsze. Takiego podejścia nie miał żaden z jego trzech poprzedników. Zarówno pod względem prawnym, zmian legislacyjnych jak i praktycznym podejściem. Pod tym względem mam trochę doświadczenia, ponieważ pro publico bono prowadzę kilka spraw poszkodowanych żołnierzy i ich rodzin. Jeszcze warto byłoby zrównać uprawnienia żołnierzy, którzy doznali urazów lub zginęli podczas ćwiczeń w kraju, z tymi, których dotknęło to zagranicą.
I smutna wieść, nie będzie offsetu za F35. Polityka dyktuje szybki kampanijny zakup, a offset wszystko by spowolnił i skomplikował. Szkoda, bo to jest praktycznie jedyna metoda wymuszenia technologii niezbędnych dla utrzymania kupowanego sprzętu na zagranicznym dostawcy. A tutaj nici – zgodnie z artykułem na www.defence24.pl mają zostać zawarte umowy współpracy przemysłowej na wzór umów zawartych pomiędzy firmami belgijskimi a dostawcą Lockheed Martin Corporation. Niestety to mydlenie oczu. Żeby wygrać kontrakt belgijski LM musiał złożyć ofertę lepszą od trzech pozostałych konkurentów. W Polsce nie musi się starać w żaden sposób, wszystko ma podane na tacy. Wystarczy, że wykazuje jedynie pozory negocjacji. Ostatnio przestudiowałem historię korporacyjną LM - wybitni fachowcy, mucha nie siada. Znają się na prowadzeniu wysoko efektywnego biznesu zbrojeniowego. Mają opracowaną strategię i taktykę postępowania z obcymi rządami i politykami jak mało kto. Istnieje nadzieja, że coś uzyskamy z tej „współpracy przemysłowej„ i że zwiększą zamówienia w polskich firmach włączonych do globalnego łańcucha. Jest ich kilka i oby było jeszcze więcej. Natomiast liczenie na to, że LM tak sam z siebie i z dobrej woli zamówi coś z polskiego przemysłu, to wielka naiwność. Zrobi to, co mu się będzie opłacało. Z punktu widzenia LM, obecna pozycja Polski, która musi zamawiać nawet najmniejszą część, płacąc podyktowaną cenę, daje mu zarówno przewagę jak i stałą perspektywę zarobku.
Pamiętajmy, że za sprzęt wojskowy płaci się 30% przy zakupie i 70% w cyklu życia. Wytrawny gracz jakim jest LM może trochę pożonglować proporcjami i przesunąć jakąś część swojego zarobku na późniejszy termin za cenę znacznie większego zysku w przyszłości. I oby F35 spełnił pokładane przez nas nadzieje na skokową poprawę możliwości obronnych Polski oraz żeby nie zablokował innych projektów modernizacyjnych.
I już wiadomo – 4,6 mld USD za 32 sztuki plus jeden silnik, pakiet logistyczny i szkoleniowy. Czyli wyjdzie 143 miliony dolarów US za sztukę. MON uparcie twierdzi , że koszt jednej sztuki wynosi 87 milionów i jest na poziomie dla innych dostawców. Moim zdaniem to bajka. Koszt jednej sztuki po uwzględnieniu kosztów modernizacji infrastruktury, zakupu uzbrojenia – ale to najwcześniej w latach 2026-2028 – wyniesie 250 milionów USD lub nawet więcej. Wcześniej nie ma sensu kupować uzbrojenia, ponieważ samolotu nie będzie w Polsce, a na paradach będzie latał z zamkniętymi lukami, żeby nie stracić właściwości „niewidzialności”. Oczywiście ten szacunek nie uwzględnia normalnych kosztów cyklu życia samolotu.
Zakup jest zakupem wyborczym. Teraz liczy się tylko efekt medialny. Potem jakoś to będzie – kto inny będzie u władzy i niech on się martwi. Z chóru propagandy rządowej przekaz jest jeden – tym zakupem na długie dziesięciolecia kupiliśmy bezpieczeństwo strategiczne. F35 będzie niewidzialny dla wszelkich wrogich – czytaj „rosyjskich” radarów. Żadne S400, 300, Buki, Tory i inne badziewie nic mu nie zrobią i on jeszcze wszystko zniszczy. Iskandery, a może i co jeszcze większego powyławia jak raki z saka i na złom. Zapewni nam panowanie w powietrzu co najmniej do Moskwy, a kto wie może i do Uralu. I po tym zakupie będziemy bezpieczni, a cenę wynegocjowaliśmy najlepszą z możliwych ”jak dla najlepszego sojusznika” – cena jak dla brata. Opozycja podkreśla niejasny tryb wyboru, wielkie koszty, ma wątpliwości co do sensowności zakupu F35. Stara się pokazać, że w innych krajach organizuje się przetargi publiczne, ale ponieważ jest to sprzęt Wielkiego Brata, to robi to nieudolnie, boi się otwartego stawiania sprawy, jak większość rzeczy zresztą.
Tak zdroworozsądkowo to należy przeczytać artykuł Pana Adama Maciejewskiego w Rzeczypospolitej z 3 lutego 2020 „Wszystkie grzechy F35”, żeby nabrać wątpliwości co do racjonalności polskich działań. Krótkie resume: wyjdzie drogo, bardzo drogo, zahamuje inne programy modernizacji, ale cóż polityka.
Comments